2006-01-15

Wprowadzilismy sie do nowej chaty.
To znaczy, hmm.. inaczej.
Zaraz po przyjezdzie znowu trafilismy na Szczemilowski do Magdy i Lukasza. Wrocili z Argentiiny, i musieli cos zrobic z winem.
Wiec wprowadzenie sie do mieszkania polegalo na wrzuceniu walizek do przedpokoju i wyjsciu spowrotem, o od nas to rzut kamieniem.
Wrocilismy dobrze po 2 w nocy, wiec jak sie kladlem spac to byla 4.30.
Ale bylem rozpakowany, odkurzony i juz jako tako osiedlony. Prawie jak na dzikim zachodzie.
Gorzej, ze nastepnego dnia trzeba bylo sie podniesc przed 7 (indianie).
W pracy oczywiscie tego dnia byl sajgon, bo wszyscy dookola - Wroclaw, Moskwa - byli o jakies dwa tygodnie do przodu jezeli chodzi o same maile, o waznych sprawach nie wspomne.
Aha - no i nie mamy chwilowo w robocie mikrofalowki, co oznacza kleske glodu. Podobno nie ma tez ekspresu do kawy, ale i tak nigdy nie wiedzialem jak to ustrojstwo wlaczyc.
Anyway, wprowadzanie do mieszkania sila rzeczy troszke sie rozciagnelo w czasie. W sobote wybralismy sie na zakupy takie troche wieksze i mamy juz np. w koncu taki dosc duzy kosz na smieci (aczkolwiek juz chyba sie okazuje za maly, tylko nikomu sie go nie chce wyniesc).
Mamy tez juz ladnie sie zapowiadajaca kolekcje butelek po Starym Mielniku, ktore w zalozeniu maja utworzyc scianke attykowa szafek kuchennych, a potem sie wymysli cos rownie absurdalnego (to zmartwienie na przyszly tydzien).
W ogole sporo osob nas odwiedza.

Brak komentarzy: