2006-01-12

Latanie jest niesamowite.
Pewnie piloci moga powiedziec na ten temat duzo wiecej, ale... hmmm...
A moze kiedys zostane pilotem?
No, niewazne.
Wystartowalismy z Wroclawia, godzina 12.bodaj 15. We Wrocku slonko dobrze sobie radzilo z rzadkimi chmurkami - pogoda byla generalnie mglista, acz sloneczna. Taka pozytywnie nastawiajaca do rzeczywistosci. Chmury tworzace ta mglista atmosfere okazaly sie miec przedziwna wlasciwosc przepuszczania slonca na ziemie, ale jednoczesnie skutecznego zaslaniania wszystkiego na ziemi.
Napisalem wszystkiego?
Hmm.
Mialem na mysli - wszystkiego ponizej 40m.
Wyobrazcie sobie oslepiajaco biala, jednolita, lekko tylko pofaldowana powierzchnie bitej smietany, z ktorej w pewnym miejscu wystaja dwie wykalaczki. Kominy elektrowni.
Pierwsze wrazenie jest niesamowite. Zaraz potem mozna sie jeszcze dopatrzyc poltegoru i olowka i kredki. A gdziestam jeszcze placze sie katedra. Przypominam - bita smietana, nad nia czystoblekitne niebo i oslepiajace slonce.
Chocby probowac byc zblazowanym globtroterem - no coz - to wyglada dosc interesujaco.
Interesujace jest rowniez wyczuce odleglosci i zasegu widzenia.
Juz wyjasniam.
Daleko na wschod od Wroclawia nad powierzchnie bitej smietany wyskakuje srebrzystobialy delfin. Oczywiscie - nie delfin, tylko kleby pary, ktore akurat wymyslily, ze beda wygladac jak delfin. Naturalnie, w koncu jestesmy dorosli - wiemy, ze delfiny nie wyskakuja ponad chmury.
No wiec wiadomo tez, ze to jakas elektrocieplownia tak sobie paruje. Na wschod do Wrocka - wiec musza to byc siechnice.
Ale zaraz.
Siechnice... to patrzac na relacje pewnych elementow Wroclawia wystajacych ponad chmury, powinny byc jakos blizej.
Faktycznie.
Sa.
Duzo blizej.
I nawet jakos tak bardziej w tym miejscu.
Ok, to nie Siechnice.
Wiec co.
Podpowiedz: jeszcze troche dalej, obok delfinka, z bitej smietany wystaje taka ciemniejsza soczewka.
A obok niej, ledwo widoczne grzywacze, czyli tez jakis parujacy zaklad przemyslowy.
Gora sw.Anny.
Czyli jakies 130-140km od Wroclawia.
Z 5.5km nad ziemia, czyli w sumie nie taki znow kosmos.
Dobra lornetka i mozna prowadzic niezle rozpoznanie taktyczne.
O tym, ze widac takie drobiazgi jak: Sleza, Karkonosze czy polyskujaca sznurowke Odry nie musze chyba wspominac?
Niesamowite jest tez to, ze caly czas slonce daje 120% normy, jak klasyczny stachanowiec.
Brawo dla slonca, acz jest to z deczka mylace jak sie juz czlowiek zdazy przyzwyczaic, a tu nagle sie okazuje (nagle = po ladowaniu w Warszawie), ze ziemie od tego sloneczka dosc skutecznie odgradzaja chmury.
Konkretnie, to chmury towarzyszyly nam do jakichs 70-120m nad ziemia. Niepewnosc to chyba dobre okreslenie tego co czlowiek czuje podczas schodzenia do ladowania, gdy jak samolot wchodzi w chmury z ktorych wystaja juz jakies kominy i maszty.
Z kolei lot klasa biznes (jako rekompensata za odwolanie lotu dzien wczesniej) jest o tyle mily, ze jest ciut wiecej miejsca, jest zdecydowanie ciszej, dostaje sie wiecej napojow i to bynajmniej nie w plastikowych kubeczkach. Az szkoda, ze lot trwa tak krotko.
Jak dla mnie najwieksza atrakcja byly sztucce firmowe LOTu. A zwlaszcza noz.
Bo tak: widelec i lyzeczke podaja metalowe, ale noz sie dostaje plastikowy, przezroczysty taki. Pewnie spelnia jakies tam normy.
A widelcem mozna w razie czego tez zakluc stewardesse jak poda zimne zarcie albo jest niemila, nie?
(sztucce bardzo ladnie sie prezentuja w naszej szufladzie)

Brak komentarzy: